Share

Co racja to kuracja

Schabowy · 6 września, 2025

Część 3

Po dwóch tygodniach kuracji mogę z czystym sumieniem posłać tego sukinsyna mojego lekarza do piekła. Kinkażu nawet nie próbuje leczyć moich dolegliwości, na które zresztą nie mam czasu, zajmując się tą drzewolubną bestią i radząc sobie ze skutkami jej pobytu w moim domu. Uważam to stworzenie za jakąś ostateczną karę od bóstw podziemi za nieznane mi grzechy, dlatego nazwałem je Azmodanem.

Na zeszły weekend planowałem poważny kryzys osobowości – nie było o tym nawet mowy! Nie mogłem obdzwonić wszystkich znajomych i nawciskać im kitu, że się zabiję, bo kinkażu zeżarło mój telefon, a w dodatku musiałem pojechać z nim do weterynarza, gdyż karta SIM utknęła mu w gdzieś w odmętach jelit. Chciałem powetować sobie tę niefortunną sytuację pozorowanym otwarciem żył, ale i to nie było mi dane – Azmek obślinił do obrzydliwości wszystkie moje noże. Mam nieodparte wrażenie, że drań robi to specjalnie, podobnie jak kiedy chcę się zachlać, obsikuje moje kieliszki.

Choć rozwiązanie mojej sytuacji wydaje się oczywiste – wszak mam po dziadku myśliwski sztucer – kinkażu w jakiś przedziwny sposób potrafi w niebezpieczeństwie ukryć się na moich czterdziestu pięciu metrach skromnie umeblowanego mieszkania. Jego zdolność do mimikry jest zdumiewająca. Kiedy wlazł na moją zieloną firankę w salonie zlał się z nią tak dokumentnie, że wywaliłem sobie w oknie dziurę wielkości czoła Rihanny, strzelając w zupełnie inne miejsce. Policja nie okazała krzty zrozumienia, zapłaciłem ogromny mandat za zakłócanie ciszy nocnej.

Powoli kończy się mój urlop na żądanie, naprawdę nie wiem co zrobić z Azmodanem. Nie mogę zostawić go w domu bez nadzoru, jestem pewien, że po powrocie zastałbym dymiące zgliszcza. Rozważam podrzucenie go mojej matce, w końcu cała afera jest również jej winą. Ojciec niczemu nie jest winien, ale ostatecznie co mnie to obchodzi? Od dwóch tygodni nie mogę w spokoju oddać się depresji, gdyż albo zaszywam dziury po kłach i pazurach w meblach, zmywam szczyny i gówna z parkietu, albo chowam z miejsca na miejsce ostatnią ocalałą palmę. Przyda mi się chwila melancholii w robocie, praca zawodowa zawsze mnie przygnębiała.

Odwiedziłem matkę w sobotę, otworzyła mi drzwi i z miejsca wypaliła:

– Synu, dobrze wyglądasz!

– Nie wiem, o co ci chodzi, mamo – odparłem. Byłem przekonany, że wyglądam jak gówno, zjedzone i wysrane raz jeszcze.

– Spójrz w lustro. Te żywe kolory, sprężystość ruchów, naprawdę doktor Suferin jest cudotwórcą.

Spojrzałem na własne odbicie. Wściekłość pomalowała moją twarz na czerwono, nieustanne bieganie za kinkażu jakby poprawiło moją sylwetkę i refleks. Nie widać było jedynie tego, że kiełkuje we mnie żądza mordu.

Coś podobnego!