Pan Fucy szedł właśnie z jeszcze ciepłym, wieczornym wydaniem gazety, ciasną uliczka prowadzącą do małego skwerku gdzie zamierzał dokończyć lekturę, gdy usłyszał dialog dość niepokojącej treści:
-Zobacz! to Pan Fucy.
-Nareszcie komuś wpierdolimy.
Dwóch drabów zbliżyło się do bezbronnego pana zdecydowanym krokiem, jeden z nich zamachnął się, wtedy nie młody już Pan Fucy „pyk” zrobił unik i dotknął napastnika małym palcem lewej ręki, po chwili „hu-ha” wyrósł jak z pod ziemi przed drugim osiłkiem, prztyknął go w nos i zniknął pozostawiając po sobie tuman gęstego dymu. Pierwszy z agresorów zaczął wić się i wydawać z siebie dziwne dźwięki. Po chwili wyrosły mu długie uszy i ogon, stało się jasne, że zmienia się w osła natomiast drugi z nich zaczął ryczeć i ku przerażeniu osła zmieniać się w tygrysa bengalskiego.
Pan Fucy był już daleko – w swoim labolatorim na 32 piętrze budynku w centrum śmierdzącego miasta zwanego Podniebieniem. Przemawiał czule do szarego kłębka trzymanego na dłoni „Moja malutka Lucy, niedługo znajdę dla ciebie lekarstwo i znów będziemy razem.” w odpowiedzi usłyszał tylko szczurzy pisk. Lucy wbiegła na jego ramię. Usiadł przy biurku i zaczął przeglądać notaki. Po chwili jakby zastygł i rozejrzał się bezmyślnie się po pokoju. Skośny dach podpierany ciemnymi drewnianymi słupami, skrzypiąca szafa malowana blaknącą niebieską emalią, drewniana podłoga, powycierana i matowa. Niknące światła nagich żarówek i latające wokół nich ćmy, otwarte okno z krzywą szybą, zniszczone biurko z resztkami okleiny symulującej chyba buk. Umazane bejcą krzesło, czerwony budzik, wielkie łóżko z wezgłowiem ze stalowych prętów, umywalka z małym lustrem, nieużywana od wieków kuchenka. Pod ścianą tysiące probówek, stojaków, butelek, buteleczek, wężyków, palników i tym podobnych alchemicznych urządzeń. Pan Fucy poczuł się podobnie jak czytelnik, znudzony tym wszystkim, oparł głowę o blat. W jego głowie wirowały osobliwe obrazy jak na przykład kaczka w pomarańczach jedzona przez boksera z czapce maszynisty i pomyślał, że ma tego dnia wyjątkowo głupie myśli.
Usłyszał stukanie, ale jakby od dołu, coraz głośniejsze, bardziej basowe. Podłoga na środku pokoju wybrzuszyła się. Spojrzał w tamtą stronę z niepokojem. Deski zaczęły pękać, z podłogi wynurzył się szczyt drzewa. „Rude zasrańce” pomyślał Pan Fucy. Na czubku drzewa kołysała się pijana wiewiórka. „Panowie znowu coś kurwa nie tak!” krzyknęła niespodziewanie donośnym, zachrypniętym głosem w dół drzewa. „Ale to ty masz prowadzić idioto” usłyszała w odpowiedzi. „Pana przepraszam” zwrócił się do gospodarza. „Stefan! W dół dawaj! W dół!”. Drzewo zatrzęsło się coś zaczęło grzmieć i niespotykaną szybkością pień cofnął się.
W tym samym momencie przez szparę pod drzwiami wpadł liścik w pachnącej różowej kopercie. Pan Fucy podszedł powoli przekrzywiając głowę jak zdziwiony pies. Otworzył kopertę i przeczytał notkę w drodze powrotnej do biurka. „Fucy znam rozwiązanie twojego problemu, przyjdź. Carmen Sevilla”. Pan Fucy przeczytał liścik jeszcze raz i wrzucił go do kosza, po czym gładząc obfity wąs powiedział do siebie: „ Droga Pani Carmen, niezbywalne przymioty Pani charakteru i nieskalana przeszłość kobiety odważnej i mocnej, a także niebywały powab pani ciała i śpiewność głosu nie zmienią faktu, że jest pani zwykłą kurwą i z przykrością stwierdzam, iż zmuszony jestem odrzucić pani propozycje”. Zaśmiał się głupio.
-Daj spokój Fucy, zakopmy topór wojenny – usłyszał za sobą głos.
-Zakopać to cię mogę w dupę – odwrócił się. Zobaczył postać w szykownej dopasowanej sukni. Do połowy skrywał ją cień poddasza. Ruszyła w jego stronę. Powoli wynurzała się z ciemności. Szczupła talia, pełny biust drobna broda, mały nosek kości policzkowe, para „suczych oczu” jak mawiał Pan Fucy oraz burza włosów nieokreślonego koloru.
1
-Co tam Fucy? Nadal ci nie staje.
-Powinienem zmienić cię w jaszczurkę, kiedy jeszcze mogłem.
-Może jeszcze pobrykasz, jeśli nauczysz mnie tego i owego. Co ty na to?
-Mówiłem ci już.
-Na pewno nie zmienisz zdania? Pomyśl ile to przyjemności, ile więcej zapału do pracy nad lekarstwem dla Lucy.
-To nie twoja sprawa, odejdź. – wskazał jej palcem drzwi.
-Widzę, że nie mam tu, czego szukać. Może jednak przekona cię to – sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej mały, srebrny pistolet.
-Oszalałaś. Nie myślisz chyba, że można mnie tym zabić.
Carmen roześmiała się, dziwnym skrzekiem odginając się do tyłu.
-Ciebie nie. – wycelowała w Lucy.
-Ty suko.
-Dawaj książke staruchu.- Pan Fucy stał nadal, świdrował ja wzrokiem -dawaj albo zabije szczura.
Podszedł wolno do szafy i po chwili poszukiwań, wyciągnął z niej niewielką, książeczkę.
-Taka mała?
-Jest z załączonym CD. „Mały czarodziej” nr 1234.- Carmen wzięła od niego tomik i kilka razy nerwowo spojrzała na okładkę mając cały czas Pana Fucy to znaczy małą Lucy na muszce. Potem puściła bąka i znikła.
Pan Fucy przyjął całe zajście ze spokojem, znał na tyle Carmen by dobrze wiedzieć, że nie starczy jej cierpliwości na właściwe przyswojenie wiedzy niezbędnej do metamorfozy, tym bardziej, jeśli jedyne, czego nauczyła się przez całe życie to czynienie z mężczyzn impotentów i skok czasoprzestrzenny z użyciem jako substratu gazów gastralnych.
Podstarzały pan jak gdyby nigdy nic zaczął robić sobie herbatę w kubku z napisem „Zygfryd”, szeptał czułe słówka swojej Lucy, gdy skubała z jego dłoni pokarm dla gryzoni. Potem znów usiadł przy biurku i zaczął pisać artykuł do jutrzejszego wydania, co chwila czerpiąc sowite porcje atramentu z bursztynowego kałamarza. Gdy poczuł, że morzy go sen powiedział tylko „hokus pokus dawaj łóżko” i już leżał w ciepłej pościeli umyty i przebrany w piżamę.
Wtem przez okno wpadł karzeł w przebraniu królika. Skrzeczał potwornie, długie uszy wirowały dziko. Skakał po całym pokoju wywracał stosy książek i regały z drogocennymi miksturami, połamał krzesło, zbił destylator. Gdy wgryzał się za smakowity tom pt. „Tajemnica inicjacji seksualnej”, Pan Fucy z młodzieńczą zwinnością złapał go za kark. Wtedy królik zaczął wierzgać, syczeć i groźnie szczerzyć siekacze. „Daj spokój Maks.” Pan Fucy przemówił szeptem w jego podłużne ucho. Królik z miejsca zwiotczał i ucichł. „Kto ci to znowu zrobił, pewnie ten pieprzony hipnotyzer spod dwójki, jutro pod groźbą zmiany w arbuza przywróci ci świadomość, zaraz znajdziemy ci jakąś norę.” Odstawił Maksa z powrotem na ziemię, przerośnięty królik nieco pokracznie ukucnął i strzelał wzrokiem na wszystkie strony nie porzucając przy tym także szybkich i nerwowych króliczych ruchów szczek. Pan Fucy ustawił starannie dwa stosy książek i przykrył je kocem. Wsypał do środka trochę pokarmu. „Właź mały”. Karzeł pokicał posłusznie do nory.
Pan Fucy wybity zupełnie z wieczornego rytuału nie mógł zasnąć leżał na łóżku patrząc w sufit, cięty niebieskim światłem padającym przez okno. Myślał jak byłoby cudownie gdyby w końcu udało mu się przywrócić Lucy ludzką postać. Umiał zmieniać ludzi w prawie wszystkie kręgowce i cześć gadów, owoce (również morza) a także nieliczne stawonogi, ale ostatniej grupy „ze względów estetycznych” jak mawiał, używał niezwykle rzadko. Natomiast odwrócić przemiany zazwyczaj nie potrafił, albo było to niezwykle trudne i wiązało się z ryzykownymi eksperymentami. Nie potrafił też zmieniać samego siebie. Nigdy nie był bardzo bystry.
Rozległo się pukanie do drzwi. Pan Fucy wstał spokojnie, wziął do ręki żarówkę, która
2
w tym samym momencie zapaliła się. Za drzwiami nie było nikogo. „Głupie dzieciaki”, kiedy był już przy łóżku i zdejmował okulary, znów usłyszał pukanie. „Co znowu?”, przez chwile wahał się czy otworzyć. Wrócił do drzwi, pociągnął za klamkę. Jego oczom ukazała się piękna dojrzała kobieta. W ledwie wibrującym świetle korytarza odmalowywała się jej lekko uniesiona szczęka, pełne usta, zadarty nos, szczere oczy w kolorze, jaki ma ocean na jesieni, jej szczupłe ramiona świeciły się jak alabastrowe arcydzieło, złożone razem dłonie wolne były od ozdób, na paznokciach szklił się tylko lakier w kolorze opalizującego fioletu. Ubrana była w czarną suknie, na głowie miała kapelusz z wielkim rondem, w tym samym kolorze. Prowadzony instynktem wzrok Pana Fucy zawędrował na pełne matowe piersi. Zjawa odezwała się a w jej głosie znać było kwaśną nutę agitacji: „Czy zna Pan już prawdę o Bogu?”. Pan Fucy zatrzasnął drzwi.
Nie było mu dane zasnąć tamtej nocy. Nie pomagało nasączone jaśminem łóżko. Tok jego dryfujących myśli przerwało potworne walenie do drzwi. Klnąc pod nosem wstał z łóżka, włożył łapcie. Gdy otworzył drzwi do wnętrza wpadła mała świnia owinięta czerwoną szmatą z cekinami. Chrumchała i jęczała, robiła fikołki i podskakiwała machając kuprem. Wszystko było jasne. „Carmen? No proszę nie przypuszczałbym, że tak szybko odkryjesz swoja prawdziwa naturę.”. Pan Fucy z uśmiechem niekłamanej satysfakcji usiadł na łóżku ze świeżo zrobiona herbatą i przyglądał się popisom świni. Szybko jednak się tym znudził a do tego musiał coraz częściej uciekać na łóżko, gdyż świnia atakowała jego nogi. „ Pewnie przyszłaś żebym zmienił cię znów w człowieka?”- świnia zaczęła ryczeć – „Niedoczekanie. Tylko, co ja mam z tobą zrobić? Wyglądasz smakowicie świnko. Nie, przecież cię nie zjem. Takim gównem można się tylko zatruć. Może położę cię z Maksem. Chcesz? Wiem! Hipnotyzer spod dwójki na pewno nie pogardzi pieczeniom.”
Gdy Carmen była już w piecu z jabłkiem w pysku Pan Fucy zaczął się zastanawiać jakim sposobem opanowała sztukę zmiany samej siebie. Była to największa zagadka, rzecz męcząca Pana Fucy od lat wszak rozwiązując ją znalazłby sposób na zażegnanie wszystkich swoich problemów, mógłby znów cieszyć się Lucy. Próbował już przeróżnych sposobów łącznie ze smarowaniem ciała wyciągiem z kasztanowca z dodatkiem portugalskiego moczu czy też wcieraniem we włosy McRoyal’a przy akompaniamencie dwóch andaluzyjskich psów. Nic nie przynosiło efektu, a tu „Ta dyletantka ta pierdząca poczwara…Zaraz zaraz. Mam!” wykrzyknął Pan Fucy. Chorym tokiem rozumowania, pospieszną analizą dociekł wreszcie, że to, co pozwoliło zmienić Carmen samą siebie w świnie, pochodziło z jej wnętrza.
Ale czy mogło to być tak proste? „Lucy, znów będziemy razem” to powiedziawszy Pan Fucy niezwłocznie przystąpił do dzieła. Postawił szczurzce na ziemi, rozebrał się do naga powiedział: „hokus pokus chcę być szczurem” jednocześnie puszczając siarczystego bąka. Zabłysło zakotłowało się i po chwili Pan Fucy objawił się światu w nowym wcieleniu, ale nie chce mi się wymyślać, w jakim.
Żartuję. Pan Fucy zmienił się rzecz jasna w szczura. Po czym razem ze swoja Lucy udali się do toalety by użyć kibla, jako bramy do nowego świata i nowego życia. Po chwili do pokoju wszedł nawiedzony hipnotyzer, poszukujący swojej zguby. A wściekły królik spojrzał na niego z nienawiścią.
Koniec.

