de Sade: “Kureski Paryż”, Teatr Narodowy, reż. Xavery Stylowy-Apaszka
W odrealnionym świecie telewizorów 3D i interaktywnych gier video prawdziwa to rzadkość, gdy żywy tłum na Placu Teatralnym przypomina ten z czerwca 2006 roku, kiedy to rozdawali tam próbki sera pleśniowego Valbon z ziołami. Rozbawiona młodzież wszelkich stanów (również świadomości), przedstawiciele wyższej klasy średniej w niedopasowanych garniakach, ich obwieszone plastikowymi perłami małżonki oraz trzymająca się z boku grupa 5000+ PLN netto, niepewna swego jak w przededniu rewolucji – wszyscy oni czekali w sierpniowe popołudnie na otwarcie kas Teatru Narodowego. Starszym świadkom sytuacja przypominała być może marzec ’67, minus gaz łzawiący i oddziały ZOMO – takiej skali doczekała się wreszcie polska premiera odkrytej przed dwoma laty zaginionej komedii markiza de Sade „Kureski Paryż”.
Jak zapowiadał reżyser Xavery Stylowy-Apaszka jego interpretacja sztuki miała ściśle nawiązywać do głośnej inscenizacji z 1785 roku w gmachu paryskiej Comédie-Française, w której w głównych rolach wystąpiła creme de la creme francuskiego świata polityki i kultury. Tamto przedstawienie znamy tylko z ekstatycznej relacji w Mercure de France – „[…] znakomite, bombastyczne odmalowanie libertyńskiej wizji Francji! Porażająca rola Talleyranda jako Wszetecznicy Babilonu, genialny Maximilien de Robespierre jako niezdecydowany seksualnie Ludwik XVI (przytył do tej roli 22 kilogramy)! Olśniewający Archanioł Pedryl Louisa de Saint-Justa jednocześnie bawi i wzrusza do łez, zaś na przemian ujeżdżany i gwałcony przez kolejne postacie Koń Ludwika XVI – w tej roli szacowny Książę Brunszwiku Karol Wilhelm – zachował wiele niewymuszonej elegancji i polotu.” Jedyny egzemplarz oryginalnego scenariusza, wymiętoszony, pełen zakładek i opatrzony mnóstwem przypisów został odnaleziony dopiero w 2010 roku pod zabytkowym łóżkiem Papieża w Watykanie. Polacy odważyli się po raz pierwszy od dwóch wieków znów przenieść sztukę na wielką teatralną scenę.
Przedsięwzięcie zelektryzowało kulturalne półświatki, castingi odbywały się nieprzerwanie od lutego do czerwca, gromadząc zastępy aktorów z kraju i świata. O rolę Króla Francji i przeskoczenie wysoko zawieszonej przez Robespierre’a poprzeczki starali się między innymi Tomasz Karolak, Borys Szyc, Catherine Deneuve, sir Anthony Hopkins oraz znany ze swojej aktorskiej pasji metropolita gnieźnieński Józef Kowalczyk. Ostatni z wymienionych tak tłumaczył swoją zaskakującą kandydaturę: “Wnikliwi filologowie i historycy literatury pamiętają zapewne o sławnym zatargu arcybiskupa Ignacego Krasickiego z Maximilienem de Robespierre. Obaj starali się o rolę u de Sade’a, Krasicki słał ponoć markizowi tony zbereźnych panegiryków, ale wybór padł ostatecznie na Robespierre’a, który mieszkając w Paryżu mógł często wizytować autora sztuki i osobiście dowodzić warsztatu. Nasz arcybiskup i poeta skrzętnie tłumił w sobie wściekłość, a jej wyraz znajdujemy jedynie w rękopisie bajki ‘Oracze i Jowisz’:
Posiał jeden na górze, a drugi na dole.
Robespierre, ty chuju, oddawaj mi rolę!
Rzekł pierwszy: „Pragnę deszczu”; drugi: „Suszą wolę”…
W hołdzie dla Krasickiego i żeby niejako odzyskać honor polskiego kościoła sam postanowiłem po dwustu dwudziestu siedmiu latach podjąć rękawicę”.
Ostatecznie z racji wieku Józef Kowalczyk musiał zrezygnować, nie będąc w stanie wykonać salta mortale z dwoma dildami, co doskonale wychodziło wysportowanemu Szycowi.
Skompletowana obsada przedstawiała się następująco:
Król Ludwik XVI – Borys Szyc;
Maria Antonina – Natasza Urbańska;
Generał La Fayette – Piotr Adamczyk;
Tajemniczy Jean-Pierre o dwóch fiutach – Robert Więckiewicz
Archanioł Pedryl – Marcin Mroczek;
Wszetecznica Babilonu – Katarzyna Cichopek;
Koń Ludwika XVI – Johnny Depp (!);
Przejdźmy jednak do samej sztuki, ta bowiem złotymi zgłoskami zapisze się w historii polskiego teatru. Już od pierwszego aktu publiczność smagana była ze sceny emocjami jak nabijanym ćwiekami batogiem – tu główne skrzypce grał rozdarty pomiędzy miłością do Marii Antoniny, Generała La Fayette i swojego konia wspaniały Ludwik XVI, jego końcowa monodrama “Kurew sto, kurew sto za konia…” wycisnęła łzy najtwardszym widzom, ponoć z dalszych rzędów słychać było szloch Zbigniewa Ziobry. Wspaniale ucharakteryzowany Borys Szyc miotał się po scenie i fikał koziołki, całkiem kradnąc przedstawienie Nataszy Urbańskiej, która jako jedyna wypadła blado, a jej erotyczny taniec z rondlem i giczą cielęcą był mało przekonujący. Piotr Adamczyk wręcz emanował seksualnym magnetyzmem La Fayette’a, porażał nieposkromioną żądzą i fantazją – kontrowersyjny akt z komodą Marii Antoniny w akcie piątym był jedną z mocniejszych scen, jakie widział Teatr Narodowy.
Osobny akapit należy się najmłodszym gwiazdom – Marcinowi Mroczkowi i Katarzynie Cichopek, którzy w mistycznych scenach zmagań Archanioła Pedryla z Wszetecznicą Babilonu rozgrywali wyrachowaną partię o dupy kolejnych bohaterów na Orgii Ostatecznej z tłumem Paryżan pośrodku Pól Elizejskich. Mimo najmniejszego doświadczenia aktorzy wypadli wyśmienicie, ich słowne przekomarzanki przypominały świetne dialogi Kaczora Duffy’ego z Królikiem Bugsem w “Kosmicznym Meczu”.
Epizodyczna rola Roberta Więckiewicza jako tajemniczego Jean-Pierre’a wnosiła na scenę dużo świeżości i wyznaczyła nowy kierunek w angażowaniu publiczności w rozgrywkę sceniczną – między dolnymi rzędami toczyły się zażarte zakłady, który z dwóch fiutów bohatera jest prawdziwy.
Finałowa scena Orgii Ostatecznej była już popisem całej ekipy, wliczając dwustu statystów, scenografów, charakteryzatorów oraz orkiestrę, która pod koniec spontanicznie również wdarła się na scenę. Niemiłosiernie wykorzystywany przez siedem aktów koń Ludwika XVI – w tej roli zdawało się nieco przygaszony Johnny Depp – eksplodował w samej końcówce i dokonał całkowicie improwizowanego gwałtu na wszystkich postaciach i suflerze.
Burzę oklasków i owację na stojąco zgotowała trupie publiczność Teatru Narodowego, zaś after-party w pobliskim klubie Opera i później Sogo na Alejach Jerozolimskich trwało przez cztery dni, przerwane dopiero interwencją zmechanizowanej brygady wojska na Moście Poniatowskiego.
Krytycy pieją z zachwytu, a kasy są oblegane dzień i noc, choć bilety wyprzedano do roku 2025 – mnie pozostaje jedynie przyłączyć się do peanów i zaprosić wszystkich na sztukę!
Romeusz Badboy-Żeleński

