czyli Powrót Mistrza
Różne losu są meandry
– Bóg też prawo ma do chandry,
więc od święta, tylko czasem,
gniecie boskim nas obcasem.
Pędzi człowiek za poklaskiem,
marszczy z trzaskiem czoło płaskie,
coś próbuje, coś przymierza,
coś się bierze jak do jeża,
a nie widzi zza zakrętu
wielkiej góry ekskrementów,
z której szczytu jak latarnia
Chaos cały świat ogarnia
Chaos dwa, riposta boska,
kokos, keks, cukiernia włoska,
tiramisu, latte z lodem,
krowa, kurwa, z rodowodem!
Już! Jedziemy, pedał w opór,
wyostrz wzrok w katowski topór,
nie rzęź dłużej na uwięzi,
niech źrenica tak się zwęzi,
by na środku oka kropka
była chuda jak Etiopka!
Start! Ruszyli, w peletonie
pędzą dwa spłonione słonie,
konie, kozły i muflony,
Kindżał wiecznie nabzdyczony,
pobrzękuje też kordelas,
podstarzały wieszcz-lowelas,
bard, trubadur, TW Bolek
– znamię Bestii ma na czole.
Nie oglądaj się za siebie!
Wszyscy gonią – robal w glebie,
dresiarz w dresie, borsucz w lesie,
żule, lumpy i obwiesie

